Tym razem serdenicze zapraszmy Was do Szkocji zimową porą. Mieliśmy trochę przygód i zmiany planów, a nasza wyprawa trafiła na strony gazety Offroad 4x4 edycji majowo-czerwcowej (5-6/2022).
Serdecznie zapraszamy do lektury :)
PLAN
Zawsze, planując wypady, najpierw zaglądamy do kalendarza, sprawdzamy kiedy dzieci mają wolne od szkoły i gdzie warto pojechać. Ania zawsze chciała zobaczyć Szkocję zimą, choć z tą zimą na wyspie różnie bywa. Teoria była, ale wiedziałem, że technicznie z naziemnym namiotem będzie ciężko. Ania nie odpuściła i wynajęła domek na trzy noce w Durness, w północno-zachodniej części Szkocji.
PAKOWANIE
W DROGĘ
Kuba próbował mnie naśladować, choć na jego możliwości zabrał się za okaz zdecydowanie za ciężki i za duży. Młody prawie zrezygnował i nastała chwila, którą uwielbiam. Przekazanie wiedzy tak, aby młody nielot musiał samodzielnie „ruszyć głową”. Masz drewno, siekierę i ręce to pomyśl jak to przetransportować 50 m dalej, powiedziałem. Byłem dumny, bo po krótkiej chwili Kuba zaczął rąbać drzewo i był w stanie zanieść je do ogniska. Brawo! Po niedługiej chwili mieliśmy gościa. Krótki Land Rover Defender. Starszy Pan i chyba jego córka podjechali podziwiać nasz obóz. Nasz gość wspominał czasy, gdy sam podróżował z namiotem dachowym, jednak przyznał, że nigdy w zimie. Gdy dowiedział się, że jesteśmy z Polski, stwierdził, że wszystko jasne, i że rozumie dlaczego zima nam nie straszna.
Pogadaliśmy jeszcze chwilę, wspominając, że znamy i stosujemy się do zasady „Leave No Trace”, czyli zostawienie miejsca takim jakim zastaliśmy. Rozstaliśmy się w pogodnych nastrojach. Zaraz potem, zaczęło się ściemniać więc każdy znalazł swoje miejsce w namiocie. Była radość, cieplutko w środku, dużo miejsca, kompletna cisza oraz szmer rzeki. Dzięki ognisku przygotowałem kolację, ale nikt nie chciał ze mną do niego usiąść. Webasto wygrało tym razem. Kompletna cisza, niebo gwiaździste. Pstryknąłem kilka fotek i także zameldowałem się w namiocie. Widać było, że podróż i wczesna pobudka dały się dzieciom we znaki, bo już zasypiały. Ania zachwycona materacem w namiocie, wygodniej niż w domu! Wspólnie rozeznaliśmy jutrzejszy planu podróży i także zamknęliśmy oczy.
PIERWSZY WIATR
Godzina 4 nad ranem, Ania mnie budzi, najmłodszy także nie śpi. Autem rusza w każdą stronę, co w namiocie dachowym odczuwa się dużo mocniej. Ściany namiotu szeleszczą i naciągają się od wiatru. No dziwne myślę, sprawdzaliśmy pogodę kilka razy, miało być ok. Pewnie zaraz przejdzie… Nie przeszło. Obudził się najstarszy. Trochę przerażony, bo zorientował się, że wiatr jest bardzo mocny. Kilka lat wcześniej na klifach Seven Sisters przeżył wietrzną traumę, którą do dzisiaj wspomina. Uspokoiliśmy go i zapewniliśmy, że to tylko chwilowe i zaraz pogoda się poprawi. Niestety, wiatr zmienił się w mocny i ciągły. Telepało namiotem tak, że wszystkie rzeczy podwieszone pod sufitem pospadały. Najgorsze były wietrzne podmuchy. Były tak silne, że jeden z nich wyrwał nam odciągi: wyjście do namiotu wywinęło się i cała połowa namiotu dźwignęła się do góry jakieś 20 cm stawiając drabinki pionowo. Siła wiatru była niewiarygodna, podnosiło namiot razem z moim ciężarem. Kuba był spokojny choć przerażony, najmłodszy nie płakał, gdyż panowaliśmy nad emocjami, a nasza córcia spała w najlepsze zupełnie nieświadoma nowych okoliczności. W oczach Ani widziałem strach i nie miałem planu działania w zaistniałej sytuacji. Pierwsza noc, sporo pieniędzy wydane na namiot, który zaraz odfrunie i koniec przygody - to była pierwsza myśl. Jednak zaraz przyszło opamiętanie – to rzecz nabyta! Ewakuacja do auta! Poza tym miałem nadzieję, że ponad 3 tony nie odlecą tak szybko ;)
Najpierw eskortowałem Kubę, a po chwili Mateusza jak tylko ten cholerny wiatr lekko odpuścił. Udało się! Kalinę musieliśmy obudzić. Nasza ostoja spokoju była mocno zdziwiona, że musi opuścić ciepły śpiwór. Udało się! Najstarsze dzieci zajęły się małym Mateuszkiem, a my walczyliśmy już tylko o namiot. Ania leżała plackiem na połówce, aby nie dopuścić do złożenia oraz zerwania namiotu. Postanowiłem znieść do samochodu podręczne rzeczy, ale była to strata czasu, gdyż wiatr wyrwał mi z rąk wszystko, a czipsy w pojedynczych paczkach poleciały w niebo jak iskry z ogniska. Trudno, pomyślałem. Powoli świtało, a ja stałem na drabinie, by dociążać namiot, choć przyznaję, że momentami było to trudne, bo napór wiatru był ogromny. Mówiłem sobie w myślach, że to musi się skończyć za chwilę, że wiecznie trwać nie będzie. Dramaturgia sytuacji polegała na tym, że w aucie niepokoiły się dzieci, ja trzymałem namiot stojąc na zewnątrz na drabinie, w którym leżała moja żona robiąc za obciążnik. Czekaliśmy na „okno pogodowe”, na tę minutę, by Ania mogła wyskoczyć z namiotu i pomóc mi go złożyć. Nagle wiatr na moment ustał, jest wyczekiwany moment, akcja trwała kilkanaście sekund, udało się złożyć namiot w tempie po prostu błyskawicznym. Niestety nie założyłem pokrowca, gdyż ręce miałem już bardzo zmarznięte, i była obawa, że wiatr może mnie zrzucić z auta. O godz. 5:45 cała rodzinka była bezpieczna, wszyscy w samochodzie. Ja starałem się odszukać w okolicy to, co wcześniej odfrunęło: stelaż z tropiku, ubikacja, klapa od toalety, czipsy sobie darowałem i w tym miejscu bardzo przepraszamy za zaśmiecenie okolicy nieotwartymi paczkami czipsów. Naprawdę nie było to naszym zamiarem. 100m dalej znalazłem buty, rękawiczki, czapki..... Wyzbierałem prawie wszystko i o 6:20 byliśmy gotowi do odjazdu. Gdziekolwiek, byle dalej od wiatru i tego miejsca. Gdzie teraz ? No niestety łatwo nie było! Rozejrzeliśmy się wokół i zdaliśmy sobie sprawę z tego, że otacza nas woda, tam gdzie dzień wcześniej był śnieg teraz była spora rzeka, a my na wyspie na środku....Wiatr ściągnął śnieg z pobliskich gór. Wyjazd z tego miejsca, był zupełnie odmieniony podniesionym stanem wody. Przez chwilę nie byliśmy pewni, gdzie jest droga wyjazdowa, gdyż wszystko było pod wodą. Ania nie lubi jazdy po wodzie, a tym bardziej przekraczania wartkich rzek, jednak muszę przyznać, że dobry z niej nawigator, bo prawidłowo wskazała kierunek wyjazdu. Dokonałem szybkich obliczeń w głowie. Myślę, podczas wjazdu wody było do połowy koła, więc pewnie przybyło pół metra – dam radę. Szkoda, że nie mam snorkela, ale w końcu maska jest na wysokości 1,25cm. Szczerze, zaryzykowałem: włączyłem reduktor i ruszyłem niepewny rezultatu. Przejazd miał około 20m długości. Mimo, że jechałem powoli pchając falę wody przed sobą, woda i tak przelała się przez maskę. Udało się! Uff! Udaliśmy się w dalszą podróż, planując zatrzymać się na parkingu, aby założyć pokrowiec. Już na postoju obejrzałem na spokojnie namiot, zauważyłem małe rozprucie na szwie. Niestety, puściły nici na rogu namiotu, co musiało się zdarzyć podczas mocnego porywu, który poderwał wejście. Usterka łatwa do naprawy, ale w domu, gdyż nici brak. Użyłem zatem „taśmy na gada”. Tropik do namiotu przymocowany jest za pomocą plastykowych klamer, które niestety były dosłownie rozerwane. Związałem go zatem na stałe – rozwiązanie oczywiście było tymczasowe. Ogólnie, uznałem że stan namiotu nie był zły, na to co nas spotkało. Każda „rysa” na sprzęcie jest bowiem dla nas pamiątką z wypraw. Kawka, śniadanie i wracamy do planu podróży.
DROGA DO BIAŁEGO DOMKU
Ostatnie 30 minut to już słynna droga NORTH COAST 500 – NC500 pętla długości 500 mil wzdłuż brzegu północnej Szkocji. Porównywana jest do amerykańskiej Route 66. Zrobiło się naprawdę miło, kiedy zobaczyłem znak z nazwą drogi NC500, cudne górskie klimaty, co bardzo pozytywnie mnie nastroiło. Nie ma co kryć, byłem już pieruńsko zmęczony i cieszył mnie fakt dojazdu do domku. Dodatkowo dzieci się już mocno niecierpliwiły, gdyż miały za sobą sporo godzin drogi i wrażeń, więc chciały odpocząć. Domek znaleźliśmy bez żadnego problemu. Mały biały domek przy drodze na zakręcie z dwuspadowym dachem. Widok spektakularny – na Morze Norweskie, klify, zatokę oraz piaszczystą plażę. Zanim „wrzuciliśmy” do domku nasze graty zdążyło zrobić się ciemno. Rozpaliliśmy w kominku, i miło, rodzinnie spędziliśmy resztę wieczoru.
Kolejnego dnia, wyspani, postanowiliśmy poświęcić dzień na zwiedzanie Durness. Nie obyło się bez kolejnej niespodzianki, ah dzień bez wrażeń to dzień stracony! Po śniadaniu mieliśmy podjechać autem do centrum miasteczka, ale oba rozruchowe akumulatory padły. Zero reakcji na kluczyk. Pomiar miernikiem tylko to potwierdził. Całe szczęście, że zabrałem ze sobą prostownik. Jesteśmy uratowani!. Aku mam AGM, do ładowania musi być odpowiednia ładowarka. Szczęście, że wynajęliśmy domek, bo można było naładować baterię, więc nasza intuicja znowu nas uratowała. Przyczyną rozładowania okazała się woda we wszystkich lampach oraz przekaźnikach od lamp, co doprowadziło do zwarcia. Na wszelki wypadek przez pozostałe dni pobytu w domku, na noc odpinałem klemy.
DURNESS
SZKOCKIE KLIMATY
KONCEPT I ZMIANA PLANÓW
Zarysem dalszego planu wycieczki był powrót z północnej Szkocji, zachodnią stroną wyspy, trasą NC500 i zorganizowanie tam 2-3 noclegów na dziko. Trzymając się żelaznych zasad, które wprowadziliśmy poprzedniego wieczoru, musieliśmy zrezygnować z tego planu, gdyż pogoda była mocno niesprzyjająca. Od zachodu uderzył huragan i wiatr osiągał do 80mil/h. Następne kilka dni nie zapowiadało poprawy, wręcz przeciwnie dodatkowo miały za - cząć się opady śniegu. Postanowiliśmy zmienić plany i podążać za pogodą. Obraliśmy za cel miejscowość Golspie znajdującą się na wschodnim wybrzeżu. Pozostawiliśmy sobie spory zapas czasu, aby mieć pewność, że dojedziemy do celu przed zmrokiem, zatem postanowiliśmy jeszcze nacieszyć się drogą NC500 i „uszczknąć” jej zachodniej części choć trochę. 50 mil drogi to był naprawdę wyjątkowy czas; szalejący wiatr przeganiający chmury, wysokie ciemne góry z obsypanymi śniegiem szczytami sprawiały wiele radości i zachwytu nad wielką mocą natury. I pomyśleć, że był to dopiero przedsmak tego, co można by zobaczyć dalej.
Niestety, pogoda zmusiła nas do odbicia na wschód. Im bliżej celu tym bardziej skupialiśmy się na szukaniu miejsca na nocleg. Staramy się zawsze zapamiętywać warte uwagi miejsca z danego dnia i zapisywać w telefonie. O dziwo na trasie A839 nie udało nam się znaleźć nic ciekawego, więc podą - żyliśmy dalej. Docierając do miejsc noclegowych, zawsze interesujemy się okolicznymi atrakcjami. Tym razem wybraliśmy pobliski baśniowy zamek Dunrobin, który jest pięknie umiejscowiony, gdyż jego frontowa część jest skierowana w kierunku Morza Północnego. Czternastowieczny zamek jest jednym z najstarszych szkockich zabytków, które nieprzerwanie zamieszkiwano. Zwiedziliśmy go tylko z zewnątrz, gdyż zamek o tej porze roku jest jeszcze zamknięty – sezon dla turystów otwiera się w kwietniu. Do samochodu przegoniła nas śnieżyca i wprowadziła lekki niepokój wśród załogi. Prognoza pogody zapowiadała -4 stopnie. No nic, będziemy grzać webasto – pomyślałem. Sprawdziliśmy przy okazji aplikację Park4Night, która często pomaga nam znaleźć miejsce na biwak, korzystamy w sytuacji, gdy zaczynać brakować czasu.
Zmarznięci i obsypani śniegiem postanowiliśmy zjeść popularne angielskie danie na wynos – fish&chips, czyli ryba z frytkami. Było bardzo smacznie, a porcje ogromne. Zaledwie 2 mile od centrum miasteczka Golspie, na wzgórzu znaleźliśmy wspaniałe miejsce na nocleg. Z jednej stro - ny otoczone lasem, z widokiem na Morze Północne. Uczony doświadczeniem z poprzednich nocy na wszelki wypadek odłączyłem klemy od akumulatorów, by ustrzec się ich ewentualnego rozładowania. Noc w namiocie była spokojna i ciepła, a niebo obsypane gwiazdami.
ZIMA
Poranek zastał nas iście zimowym krajobrazem. Spadł świeży śnieg i dopiero wschodziło słońce – udało mi się pstryknąć chyba najpiękniejszą fotkę Dinozaura, jaką do tej pory zrobiłem. Po pysznym śniadaniu Ania zabrała dzieci na spacer, a ja spakowałem cały biwak. Dalszy punkt naszej wycieczki – stolica Szkocji, Edynburg. Ponieważ zabrakło by nam dzisiaj czasu na zwiedzenie stolicy, postanowiliśmy odwiedzić znajdujące się na trasie miasto Inverness, gdzie zaopatrzyliśmy się w kilka zimowych akcesoriów. Kierując się w kierunku Edynburga postanowiliśmy przejechać przez park narodowy Cairngroms, drogą Old Military Rd (A939, A93) i po - mysł ten był strzałem w dziesiątkę, ponieważ trasa jest po prostu przepiękna. Wysokie góry, stoki narciarskie i ośnieżone szczyty. Można powiedzieć, że uzupełnili - śmy pustkę doznań estetycznych po NC500.
Okolica nas zachwyciła, z pewnością tam powrócimy. Dojeżdżając do miejsca noclegowego, zaczęło się ściemniać i padał śnieg. Okalały nas cienie wysokich gór. Znaleźliśmy sporą zatokę przy niezbyt ruchliwej drodze i zdecy - dowaliśmy się tam przenocować. Kiedy się rozbijaliśmy było już ciemno, zatem organizowałem spanie dla rodziny w warunkach co najmniej niespotykanych. Śnieg sypał grubymi płatami. Samochody jadące drogą zwalniały, a kierowcy zaglądali z ciekawości co ja wyprawiam na takim wygwizdowie. Rozstawiłem także namiot pop-up, który służy nam jako ubikacja oraz prysznic. Termometr, który zawsze jest w namiocie, tego wieczora znikł w czeluściach śpiworów, a był mi potrzebny, by sprawdzić temperaturę grzanej wody – potrzebowałem 40 stopni. Była to okazja do pierwszego testu mojego autorskiego pomysłu, by niewielką ilością drewna zagrzać 20 litrów wody. Gdy już woda była ciepła Ania jako ochotnik, a raczej zmuszony do testu królik doświadczalny wskoczyła w zimowej aurze do małego namiotu. Jako operator podałem prąd do pompki. Okazało się że woda była zbyt gorąca, więc musiałem ratować sytuację. Śmiechu było co niemiara. Ania naga, wokół śniegu ze 20 cm i wiatr który wdzierał się do kabiny prysznicowej. Jedyne co mi przyszło na myśl i okazało się dobrym pomysłem na schłodzenie wody to wrzucanie śniegu do baniaka z gorąca wodą. To była przezabawna chwila i podziwiam odwagę mojej żony, choć w sumie nie miała gdzie uciec nago. Dzieciom odpuściliśmy tej atrakcji. W miłej atmosferze zasnęliśmy.
W DRODZE DO EDYNBURGA
Poranek przywitał nas słońcem i czystym niebem. Jak na warunki klimatyczne w UK to leżało naprawdę sporo śniegu. Dzieci były zachwycone, bo miały sporo cza - su na zabawę, niestety bałwana ulepić się nie dało gdyż śnieg był za suchy. Po spakowaniu biwaku kierowaliśmy się na szczyt góry, na której znajdował się ogromny ski park; niezliczone ilości orczyków i mnóstwo parkingów – po prostu zagłębie dla amatorów białego szaleństwa, którzy tłum - nie od strony Edynburga sunęli do góry w kilkukilometrowym korku. W czasie jazdy do stolicy Szkocji, Ania znalazła parking za pomocą aplikacji JustPark. Korzystamy z niej i polecamy, gdyż jest taniej, szybciej i miejsce zawsze na nas czeka. Szukaliśmy parkingu blisko centrum, co jest nie lada wyzwaniem – znaleźć miejsce odpowiednie dla naszego Dinozaura, który jest długości 5,60m. Była to nasza druga wizyta w tym mieście; tu się tyle dzieje, tyle jest do zobaczenia, że z pewnością jeszcze nie raz powrócimy. Tym razem mieliśmy niespodziankę dla dzieci, aby oderwały się od podróżowania samochodem. Odwiedziliśmy świat iluzji „Camera Obscura” w samym centrum miasta, zaraz pod sławnym edynburskim zamkiem. Na sze pociechy miały sporo radości i pozytywnych wrażeń, a my jako dorośli też nieźle się rozerwaliśmy.
Po wyjściu z muzeum udaliśmy się na pyszne lody i tutaj ponowne zaskoczenie. Ania zamówiła so - bie lody o smaku whisky. Jakież było jej zdziwienie, gdy postano - wiono przed nią waniliowe lody i kieliszek whisky – takie lody to chyba tylko w Szkocji. To takie ogrzewające wydanie lodów. Wróciliśmy spacerkiem do auta przez Stare Miasto, które naprawdę jest piękne i kryje mnóstwo ciekawej historii.
SZUKANIE BIWAKU
ROMAN ARMY MUSEUM
Po niesamowitym czasie spędzonym z rzymianami udaliśmy się na pobliski camping. Wybraliśmy camping najbliższy, aby kolejnego dnia móc spokojnie zwiedzić drugą część rzymskiego świata. W okolicy sporo campingów do wyboru, a ponieważ w Anglii już nie można spać legalnie „na dziko” skorzystaliśmy z takiej opcji. Koszt campingu wyniósł £16 za dobę, co było bardzo miłym zaskoczeniem. Miał być totalny chill out, niestety koszmar minionego dnia powrócił - webasto nie odpala. Brak komunikacji ze sterownikiem. Usterkę szybko namierzyłem – niebieski kabel urwany. Ania z małym na rękach, muszą mieć ciepło, pomyślałem – inaczej trzeba będzie zwijać się do domu. Odpaliłem druciarstwo, dosłownie. Za pomocą scyzoryka i maszynki na gaz udało mi się na słowo honoru przylutować ten parszywy kabel. Sterownik unieruchomiłem w aucie taśmą i tak zostałem bohaterem mojej rodziny, ale niestety straciliśmy wspólny wieczór, bo zrobiło się już ciemno kiedy uporałem się z naprawą. Noc ciepła, lecz wietrzna, więc przypominająca nam pierwszą feralną noc w namiocie dachowym. Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że miejsce które wybraliśmy, jest jednym z najbardziej wietrznych na campingu. Poinformował nas o tym „camperowicz”, który kilka dni wcześniej przeniósł się właśnie z tego miejsca w inne oddalone zaledwie o 50 metrów. No trudno, trochę niedospani zjedliśmy obfite śniadanie i udaliśmy się do drugiej czesci muzeum – Vindolanda.
Są to wykopaliska archeologiczne największego miasta wzdłuż muru Hardiana. Prace wykopaliskowe trwają tam do dziś. Wszystko pięknie opisane i zrozumiałe również dla dzieci. Miejsce jest przyjazne osobom niepełnosprawnym, gdyż jest doskonale przystosowane dla osób poruszających się na wózku inwalidzkim. Częścią Vinolandi jest kolejne muzeum, gdzie można podziwiać ogrom artefaktów znalezionych przez archeologów. Aby zapoznać się z każdym opisa - nym egzemplarzem z pewnością zabrakłoby dnia. Obowiązkowy sklepik z pamiątkami oraz restau - racja to standard w turystycznych miejscach w Anglii, niekoniecznie w Szkocji, czy Walii. Skończyliśmy zwiedzanie około godziny czwar - tej, a chwilę po ósmej byliśmy już we własnym domu pozytywnie zmęczeni i naładowani przeżycia - mi. Jedyne czego nie udało nam się tym razem zobaczyć to zorzy polarnej – pogoda zrobiła nam psikusa, ale wierzymy, że jeszcze wszystko przed nami. Największą przeszkodą w podróżowaniu jest strach, brak organizacji i lenistwo. Trzeba trochę determinacji, by wsiąść i ruszyć z rodziną przed siebie, choć wydaje się to takie łatwe, jednak bywa trudne. Zachę - camy wszystkich do rodzinnego spędzania czasu, gdyż wspólne przeżycia nas do siebie zbliżają, a rodzina jest najważniejsza.
DINOZAUR
To GMC Suburban w wersji HD K2500 4x4 + reduktor. Silnik to Detroit 6.5 TD a spala średnio nam na takiej trasie 14l/100km, koła jak na razie 33 cale. Posiadamy go 3 lata i zaczynamy modyfikować a wcześniej trwało „odgruzowywanie”. Namiot to Gobi220 z Oceancross.